Robert Prus
Sieć umysłów 1.0
Zmierzch współczesnej cywilizacji?
Tragiczne wydarzenia dziejące się aktualnie na świecie najprawdopodobniej doprowadzą do sytuacji, która zaistniała w Europie po upadku Imperium Rzymskiego. Wkrótce możemy być świadkami stopniowego wyludniania się miast i dekoncentracji mieszkańców w mniejsze skupiska ludności. Teraźniejsze duże miasta są idealnym miejscem do ataku nie tylko przez armie narodowe, ale przede wszystkim przez terrorystów czy nawet zwykłych szaleńców.
Miasto ze swoją skomplikowaną i delikatną infrastrukturą jest bardzo wrażliwe nawet na stosunkowo proste i tanie środki rażenia. Atak na nowojorskie bliźniacze wieżowce, w sposób, jaki zademonstrowano we wrześniu 2001 roku, był o wiele bardziej skuteczniejszy telewizyjnie niż faktycznie. Oczywiście nie chcę umniejszać tragedii zabitych i rannych oraz ich rodzin. W skali wojny totalnej, wielomilionowych ludzkich strat czy nawet Powstania Warszawskiego jest to ułamek procenta. Ileż to ludzi mogłoby polec po użyciu taniego gazu trującego rozprowadzonego w metrze, bądź zatruciu wodociągów.
Ale prawda jest trochę inna. Wojna, którą mamy dzisiaj, to walka z cywilizacją nie tylko świata zachodu czy północy, ale raczej walka z cywilizacją jako sposobem życia. Obawiam się, że tę wojnę przegramy, a właściwie już przegraliśmy.
');
//-->
Peter Drucker ma rację, pisząc w swoim raporcie dla The Economist 'The next society' z 3.11.2001, iż 'jutro jest bliżej niż myślisz' (tomorrow is closer than you think). Ma rację, chociaż wydaje mu się, że zmiana dokona się wyłącznie poprzez postęp techniczny. Ale przegrana wojna o współczesny "sposób na życie" przyniesie nam Nowe.
To 'Nowe' nie będzie wyglądać jak ciemna noc średniowiecza. Będzie wspierane przez nasze współczesne wynalazki, choć oczywiście nie wszystkie. Na przykład masowy transport ludzi i towarów może zostać bardzo poważnie ograniczony. Na pewno nie zdziwię nikogo stwierdzeniem, iż pierwszą ofiarą może zostać transport lotniczy, tym bardziej, że z dużą jego redukcją mamy do czynienia już teraz. W ogóle przemieszczanie się dużych mas ludności na większe odległości może stracić sens, początkowo ze względów bezpieczeństwa, a potem z przyczyn naturalnych. Po co jechać i tracić czas, jeżeli wszystko ma się na miejscu. No może oprócz pogody. Dodatkowo strach przed bakteriami, wirusami (w czasie pisania artykułu SARS nie był jeszcze na świecie rozpoznany) i chorobami przenoszonymi przez ludzi będzie tę niechęć umacniał.
Kryzysy energetyczne w stylu tych, które wydarzyły się w Kanadzie i północno-wschodniej części USA (przeciążenie sieci czy sabotaż) wynikają z nadmiernej centralizacji produkcji energii elektrycznej. Gdyby istniała sieć małych elektrowni a nie wielkich kolosów do takiej sytuacji nigdy by nie doszło.
Wielkie skupiska ludzi np. widzów w kinach, teatrach (gdy pisałem ten tekst nie było wydarzeń typu: okupacja moskiewskiego teatru przez terrorystów) zmienią się raczej w kameralne przedstawienia lub zgromadzenia rodzinne, spotkania przyjaciół, znajomych spragnionych nieco sztuki lub rozrywki czy zwykłego kontaktu ze sobą. Już teraz nie ma potrzeby wyprawy do zatłoczonego kina, zagrożonego np. atakiem bombowym czy nawet zwykłym pożarem, równie niebezpiecznym przy źle zorganizowanej ewakuacji. Stosunkowo tani już sprzęt do projekcji tzw. kina domowego oraz transmisja wysokiej jakości filmów przez coraz szybszy Internet staje się powoli faktem.
Paradoksalnie, globalizacja może się jeszcze bardziej umocnić, choć w innym kształcie, niż w wąsko interpretowanym przez jej przeciwników wymiarze. Wielkie korporacje stracą swoją rację bytu. Wiedza i informacja przejmie rolę pieniądza. Będąc sami, będziemy żyli w jednej wspólnej wiosce Ziemi. Odległość geograficzną zrekompensuje nam bliskość intelektualna, udostępniana przez satelitarną i być może także przez sieć kablową.
Domy staną się w myśl zasady "my home is my castle" samowystarczalnymi ośrodkami naszego życia, pracy, odpoczynku i rozrywki. Wyposażone we własne generatory prądu, duże spiżarnie podłączone do Internetu, przydomowe ogródki lub powiązane z pobliskimi gospodarstwami hodującymi zdrowe rośliny i zwierzęta.
Naszą pracę będziemy świadczyli na odległość bądź też w najbliższej okolicy. Autostrady i obwodnice rozluźnią się, codzienne dojazdy do pracy będą dotyczyły tylko niewielu nieszczęśliwców lub tych dziwaków, którzy nadal będą to lubić.
Produkcja masowa przestanie mieć rację bytu. Przejdziemy do systemu, w którym każdy egzemplarz danego produktu będzie dopasowany do indywidualnych potrzeb klienta. Wielkie firmy samochodowe przestaną produkować duże serie tych samych modeli samochodów różniących się tylko kolorem. Wielkoseryjne technologie wynalezione przez Forda przejdą do lamusa. Większego znaczenia nabiorą firmy produkujące podzespoły samochodowe. Indywidualność będzie w modzie. Każdy będzie mógł zaprojektować sobie karoserię i wyposażenie swojego nowego modelu. Będzie to przypominało budowanie pojazdu z klocków LEGO. Cena wozu według własnego pomysłu nie będzie odbiegała znacząco od produktów seryjnych. Teoretycznie może być nawet niższa, bowiem odpadną koszty związane z nabyciem majątkowych praw intelektualnych do projektu. Problemy mogą mieć ci, którzy nie mają twórczej osobowości lub osoby niepotrafiące dokonać wyboru, bowiem liczba potencjalnych modeli, opcji, wyposażenia drastycznie wzrośnie.
Pracownicy zmienią się w przedsiębiorców, samodzielnych bądź działających w grupie. Do łask wrócą stowarzyszenia pracowników, wspierające ich na kształt dawnych cechów rzemieślniczych. Ale nie będą jak dawniej tworzyły monopol na daną profesję. Zarobek będzie zależał tylko od ich przedsiębiorczości lub pracowitości. A o wymiarze urlopu będą decydowali oni sami. Może to oczywiście wykończyć pracoholików, bo jak odróżnić miejsce pracy od wypoczynku, jeżeli wszędzie masz te same możliwości kontaktu z klientami. Zresztą automatyzacja procesów sprzedaży (odpowiednie oprogramowanie, interaktywne formularze, autorespondery itp.) da ludziom dużo więcej wolnego czasu. Internetowe księgarnie już teraz działają 24 godziny na dobę, bez względu na to czy siedzą w niej księgarze czy też nie.
Rola giełd papierów wartościowych zmaleje, a może nawet przejdzie do historii. Sieć umożliwi handel i wymianę akcji, opcji i innych papierów w większości bezpośrednio między zainteresowanymi. Na pewno wzrośnie obrót on-line udziałami mniejszych przedsiębiorstw, które obecnie nie mogą być notowane na giełdzie. Umożliwią to dziesiątki specjalistycznych firm działających on-line, ale proste transakcje równie dobrze będą obsługiwały witryny typu www.ebay.com. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że anonimowe papiery wartościowe, czyli akcje przyczyniają się do odhumanizowania biznesu. Jedynym wskaźnikiem pozostaje osiągnięty dochód. Przestaje się liczyć tradycja, etyka zawodowa czy handlowa, a wartość pracownika mierzy się tylko jego wydajnością. Ilustracją powyższego niech będzie poniższy dowcip:
Giełda. Pokój z mnóstwem komputerów i stadem ganiających
się ludzi w czerwonych szelkach. Z każdej strony słychać okrzyki:
- Podnieś do dwóch! Kupuj! Kupuj wszystko!
- Opuść dziesięć i sprzedawaj!
- Cztery w dół! Puszczaj!
Jeden makler zamyślony patrzy w okno i nagle mówi
melancholijnie:
- Śnieg spadł...
Chwila ciszy. Zaskoczenie na sali i...
- No to, na co czekasz? Sprzedawaj!
Wydawnictwa książek, czasopism czy muzyki zmienią swoją dotychczasową rolę, a może nawet przestaną mieć rację bytu. Już dziś każdy twórca może być wydawcą, a czytelnik drukarzem, drukując na laserze czy wypalając płytę na nagrywarce CD-R. Podobnie stanie się z nisko-budżetowymi filmami realizowanymi metodą cyfrową.
Duże szanse rozwoju będą miały wszelkiego rodzaju firmy kurierskie i transportowe. Zapotrzebowanie na dostawę zamówionych on-line towarów będzie rosło w szybkim tempie.
Symbol globalizacji - firma McDonald tak naprawdę dokonuje wyłącznie dystrybucji wiedzy. Udzielając franszyzy na prowadzenie barów pod swoim szyldem, udostępnia know-how lokalnym przedsiębiorcom. Ziemniaki i wołowina sprzedawane w polskiej sieci McDonald's produkowane są na miejscu. Ciemny i zimny, a dla niektórych smaczny, płyn antykorozyjny składa się w większości z polskiej wody i cukru, a reszta to syrop - czyli receptura, know-how z Atlanty.
Globalna wioska musi znaleźć wspólny język do komunikacji. Obecnie jest nim głównie angielski, mimo że jest trzecim językiem świata za chińskim i hindi. Po angielskim w kolejności występuje: hiszpański, rosyjski i arabski. Nie ma wątpliwości, że o wyborze cyberjęzyka zdecydowała przewaga technologiczna, gospodarcza i kulturowa takich krajów jak USA, Kanada, Anglia i Australia. Ale jest jeszcze jedna alternatywa, sztuczny język Esperanto lub też jego ulepszona i uproszczona wersja ERILO www.erilo.webpark.pl stworzona przez inżyniera Waldemara Pastuszkę z Sosnowca. Język fonetyczny, którego bardzo łatwo można nauczyć mówić, nawet komputery.
Edukacja i podłączenie do społeczeństwa informacyjnego jeszcze niepodłączonych, będzie obowiązkiem tych bardziej zaawansowanych we wspólnym globalnym interesie. Wbrew pozorom będzie to wkrótce prostsze i tańsze niż myślimy.
Nowe jest tuż obok, można się go bać, ale to i tak nic nie zmieni!
* Pierwsza wersja tego tekstu powstała w listopadzie 2001r.
powrót